Danger close

"Ten, któremu starczy odwagi i wytrwałości, by przez całe życie wpatrywać się w mrok, pierwszy dojrzy w nim przebłysk światła".

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Prypeć, część I

Właściwą przygodę z blogiem chciałam zacząć od skupienia się na Prypeci. Zdaję sobie sprawę, że wielu osobom (zwłaszcza tym spoza mojego otoczenia) nazwa miejsca niewiele mówi - wszyscy wzdrygają się dopiero na słowo "Czarnobyl". Cóż, do słynniejszego miejsca nie udało mi się niestety dotrzeć, jednak sądzę (patrząc po zdjęciach), że mniejsze miasto jest o wiele bardziej urokliwie i... straszniejsze. Zależy, jak na to spojrzymy.

Jak mówi nam Wikipedia, Prypeć jest miastem w obwodzie kijowskim i znajduje się niedaleko granicy z Białorusią. Zostało ono założone w 1970 roku. W zamyśle miało być miejscem zamieszkania pracowników czarnobylskiej elektrowni jądrowej (znajduje się w odległości ok. 4 km od niej). Prypeć była jednym z najprężniej rozwijających się miast, na co złożyło się parę czynników:
  • mieszkali tam młodzi i zdolni ludzie - głównie pracownicy elektrowni wraz z rodzinami;
  • dobre położenie geograficzne - w strefie dość ciepłego klimatu i w otoczeniu żyznych gleb;
  • obecność stacji kolejowej oraz niewielka odległość do autostrady.
Tym oto sposobem, w 1986 w Prypeci mieszkało ok. 40 000 ludzi (według innych źródeł było to 50 000).

Jak szerzej wiadomo, w 1986 roku miał miejsce wypadek w Czarnobylu. Na jego temat można rozwodzić się długo, a i tak nie zawrze się całej prawdy o tym, co stało się w CzAES, więc pozwolę sobie póki co pominąć ten wątek. 27 kwietnia, dzień po wydarzeniach w elektrowni, zdecydowano się ewakuować ludność Prypeci oraz osoby zamieszkujące trzydziestokilometrową strefę wokół miejsca wypadku. Od tego czasu miasto stoi puste, a wjazd na teren tzw. Zony jest ściśle strzeżony przez specjalne służby wojskowe - początkowo radzieckie, obecnie ukraińskie i białoruskie. Nie jest on jednak niemożliwy, wystarczy jedynie ładnie uśmiechnąć się o przepustkę, napisać program swojego zwiedzania Strefy oraz nieco zapłacić (o kwoty należy dopytywać się u źródła, słyszałam wersje przeróżne - od 500 hrywien do 5000 dolarów), a wejście do tego magicznego zakątka stanie przed nami otworem (na maksymalnie 8 godzin, oczywiście).

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Na start

Zaczynając projekt, powinno się określić jego cel, doprecyzować założenia.
W tym przypadku to na pewno nie będzie miało miejsca.
Chcę jedynie, aby był to mój sposób na oderwanie się od rutyny i wymuszenie od siebie chwili na rozwijanie pasji, które są nieuchronnie odsuwane na dalszy plan przez codzienne obowiązki.
Nie zamknę się więc na żaden temat tylko dlatego, że nie pasuje do tematyki bloga, bo takowej nie będzie. Może poza jedną: to, co mnie interesuje i co pobudza moja wyobraźnię. Misz-masz.
Niech moc będzie ze mną, z Wami i z blogiem.