Właściwą przygodę z blogiem chciałam zacząć od skupienia się na Prypeci. Zdaję sobie sprawę, że wielu osobom (zwłaszcza tym spoza mojego otoczenia) nazwa miejsca niewiele mówi - wszyscy wzdrygają się dopiero na słowo "Czarnobyl". Cóż, do słynniejszego miejsca nie udało mi się niestety dotrzeć, jednak sądzę (patrząc po zdjęciach), że mniejsze miasto jest o wiele bardziej urokliwie i... straszniejsze. Zależy, jak na to spojrzymy.
Jak mówi nam Wikipedia, Prypeć jest miastem w obwodzie kijowskim i znajduje się niedaleko granicy z Białorusią. Zostało ono założone w 1970 roku. W zamyśle miało być miejscem zamieszkania pracowników czarnobylskiej elektrowni jądrowej (znajduje się w odległości ok. 4 km od niej). Prypeć była jednym z najprężniej rozwijających się miast, na co złożyło się parę czynników:
- mieszkali tam młodzi i zdolni ludzie - głównie pracownicy elektrowni wraz z rodzinami;
- dobre położenie geograficzne - w strefie dość ciepłego klimatu i w otoczeniu żyznych gleb;
- obecność stacji kolejowej oraz niewielka odległość do autostrady.
Tym oto sposobem, w 1986 w Prypeci mieszkało ok. 40 000 ludzi (według innych źródeł było to 50 000).
Jak szerzej wiadomo, w 1986 roku miał miejsce wypadek w Czarnobylu. Na jego temat można rozwodzić się długo, a i tak nie zawrze się całej prawdy o tym, co stało się w CzAES, więc pozwolę sobie póki co pominąć ten wątek. 27 kwietnia, dzień po wydarzeniach w elektrowni, zdecydowano się ewakuować ludność Prypeci oraz osoby zamieszkujące trzydziestokilometrową strefę wokół miejsca wypadku. Od tego czasu miasto stoi puste, a wjazd na teren tzw. Zony jest ściśle strzeżony przez specjalne służby wojskowe - początkowo radzieckie, obecnie ukraińskie i białoruskie. Nie jest on jednak niemożliwy, wystarczy jedynie ładnie uśmiechnąć się o przepustkę, napisać program swojego zwiedzania Strefy oraz nieco zapłacić (o kwoty należy dopytywać się u źródła, słyszałam wersje przeróżne - od 500 hrywien do 5000 dolarów), a wejście do tego magicznego zakątka stanie przed nami otworem (na maksymalnie 8 godzin, oczywiście).