Katastrofa
Mówił o niej jeden z wartowników na Borowickiej, kiedy
Artem czekał na Młynarza, z którym miał wyjść na powierzchnię. Strażnik siedział
wtedy w łączności, kazali mu nasłuchiwać przez radio. Liczyli na sygnał z bunkrów
rządowych za Uralem, jednak na początku uderzono w obiekty strategiczne.
Oberwały także Ramienki, obok których znajdował się punkt dowodzenia. Nie
zamierzono celować w budynki cywilne. Po katastrofie milczała Syberia, jednak
były sygnały m.in. z łodzi podwodnych, strategicznych czy atomowych, które
pytały, czy mają odpalać rakiety. Ludzie nie wierzyli, że Moskwy już nie ma,
zdarzało się, że ludzie płakali w słuchawki, prosili o poszukanie swoich
rodzin. Strażnik wspominał o załodze czołgu, który akurat wyjechał z jednostki.
We trójkę pojechali na wschód od Moskwy, po drodze zatankowali i wzięli z
jakiejś wsi kobiety. Kiedy zabrakło im paliwa, wkopali czołg do połowy w
ziemię, obok postawili namioty, wykopali ziemniaki, zbudowali generator prądu.
Dość długo tak mieszkali, dochowali się dzieci. Ponoć napatrzyli się na wiele
dziwów spowodowanych radiacją. Pewnego dnia jednak kontakt z nimi się urwał.