Danger close

"Ten, któremu starczy odwagi i wytrwałości, by przez całe życie wpatrywać się w mrok, pierwszy dojrzy w nim przebłysk światła".

wtorek, 19 marca 2013

Zbyt dużo myśli

Obowiązki nie pozwalają mi niestety pisać regularnie, choć i tak mam do nich coraz gorszy stosunek. Moja motywacja została gdzieś w Kijowie i chyba czeka na mnie na tej strzelnicy, ewentualnie w genialnej pizzerii, ale przecież ja nie o tym chciałam (tak, tak, nędzne próby wytłumaczenia się).

Od soboty siedzi mi w głowie temat tolerancji. Nie komentowałam odrzucenia ustawy o zwiazkach partnerskich, bo polityka jest dla mnie tak brudna i zmanipulowana, jak i jej przedstawienie w środkach masowego przekazu, że szkoda mi czasu i nerwów na przejmowanie się nią. W końcu przy optymistycznych wiatrach za parę lat juz mnie tu nie będzie i nawet nie będę musiała się przyznawać, że byłam kiedyś obywatelką tego kraju. Nieważne (tak, właśnie dlatego post ma taki a nie inny tytuł - po prostu zbyt dużo chcę powiedzieć, a nie mam nawet komu. W zasadzie nie do końca wiem też jak).

O co więc chodzi z sobotą? Cóż, pewnie część obywateli tego kraju wie, że wieczorem miała miejsce 22. gala KSW. Sporo ludzi nie wie nawet, czym to jest, w tym wypadku polecam wstukanie w wujka google dwóch prostych nazwisk - Mamed Khalidov i Jan Błachowicz. Nie będę mówiła, że jestem wielką fanką takiego "mordobicia", bo nie jestem, ale ostatnimi czasy miałam okazję się nim zainteresować przez postać Anzora Azhieva (tak, wiem, przyziemne to i głupie, niestosowne do wieku i rzekomego twardego stąpania po ziemi. Mimo wszystko, to po prostu przyjemne). W czasie walki kibicowałam mu. Młody zawodnik ku mojej uciesze wygrał i w zasadzie nie miałabym żadnych niemiłych czy budzących irytację wspomnień z tym wydarzeniem związanych, gdybym dzień później nie czytała komentarzy pod newsami dotyczącymi gali.
Anzor pochodzi z Rosji, a konkretniej z Czeczenii. W tej republice religią dominującą jest islam, więc i ten zawodnik jest muzułmaninem. Przyjechał do Polski bodajże półtora roku temu, ponieważ dostał szansę na rozwijanie swojej kariery właśnie tutaj. Zapewne chciał powtórzyć sukces Khalidova, co raczej mało kogo dziwi - każdy sportowiec dąży do stania się najlepszym, nieprawdaż? Nic w tym dziwnego, Anzor trenuje, odnosi sukcesy, nie wchodzi nikomu w paradę. Ba, po tak krótkim pobycie tutaj jest w stanie bez problemu porozumiewać się po polsku! Ale jak widać, i tak nie wszystkim podoba się to, że tutaj jest.

Azhiev zdecydował, że będzie występował na gali jako reprezentant Polski. To była jego suwerenna decyzja, co sam podkreślił w jednym z wywiadów. Po walce podziękował kibicom i Bogu (tak, powiedział "Bogu", nie "Allahowi") za wsparcie. I to kogoś zabolało. Dotarły do mnie głosy, że jakim prawem muzułmanin na wizji w polskiej telewizji zwraca się z podziękowaniami do Allaha i "wyciera się" (dosłownie tak) w polską flagę. Nie rozumiem. Co ten chłopak zrobił złego? Pracuje ciężko i jest religijny, jednak nikomu nie narzuca swojej wiary. Nie potępia publicznie wyznawców innej religii, co zdarza się przedstawicielom katolicyzmu. Zapewne czuje się związany z krajem, któy daje mu szansę na spełnienie marzeń. Więc o co chodzi?
Kiedy Olisadebe zdobywał dla nas bramki, nikt nie miał pretensji. Ale zawsze znalazł się "mądry", który rzucił głupi tekst o tym, żeby jechał prostować banany. Dlaczego mamy w sobie tyle nienawiści do kogoś tylko dlatego, że ma ciemniejszą skórę i wierzy w innego Boga?

Islam kojarzy się na Zachodzie z kolesiami biegajacymi w turbanach na głowie, owiniętymi w prześcieradła, pod którymi trzymają kilogramy materiałów wybuchowych i krzyczących "Allahu akbar!". Dlaczego? Bo jakiś promil z nich to skrajny religijny odłam? Przecież przedstawiciele Islamu żyją także na Zachodzie i ubierają dżinsy i koszule. A nie ma niby katolików, którzy biją innych krzyżem? Może skala nie ta, ale przecież przedstawiciele chrześcijaństwa dopuszczali się nie lżejszych zbrodni, zeby tylko o wyprawach krzyżowych czy Inkwizycji wspomnieć. Nieważne, że czas leci. Wydarzenia pozostają niezmienne, bo gdyby było inaczej, to może za 200 lat nasi potomkowie mieliby machnąć ręką na Hitlera mówiąc, że to było dawno i "to się nie liczy"?
Że niby oblewanie kobiet kwasem to wymysł muzułmanów? Bzdura, 3/4 tego, co uznaje się za typowo islamskie, w rzeczywistości jest tradycjami i przekonaniami ludzi, którzy zamieszkiwali Bliski Wschód kilkaset i kilka tysięcy lat temu. Przecież 1000 lat temu wyznawcy islamu byli na wyższym poziomie rozwoju niż chrześcijanie. Po prostu coś poszło w złą stronę, ale to nie zmienia faktu, że i tam żyją ludzie tacy jak my - chcący rano wstać, zjeść śniadanie, odwieźć dzieci do szkoły, pojechać do pracy i spotkać się wieczorem całą rodziną przy wspólnym posiłku. Tylko oni mogą chcieć się jeszcze pomodlić 5 razy dziennie, zamiast na przykład wyskoczyć na siłownię. Dlaczego wrzucamy wszystkich do jednego worka? Zwłaszcza, że potem sami dziwimy się, że o Polakach krążą stereotypy, któych w żaden sposób nie jesteśmy w stanie zmienić...

Mówi się o tym, że muzułmanie rozgaszczają się w Europie, przejmują nad nami władzę, zaczynają zastraszać, dokonują przestępstw. A może wina leży w naszym ustawodawstwie? Może należy wprowadzić specjalne przepisy dla mniejszosći narodowych czy etnicznych? Przepisy, które byłyby w każdym kraju identyczne lub chociaż podobne. Załóżmy - aby zostać prezydentem w Stanach, należy się urodzić na terenie USA. Koniec, kropka. Więc czemu by nie wprowadzić czegoś takiego u nas, na większą skalę - jeśli chcesz zostać prezydentem, premierem, posłem, radnym, wójtem, kimkolwiek - bądź urodzony tutaj. Bo przecież to twoja ziemia, znasz ją od lat i wiesz, co będzie dobre dla tych, którzy tu żyją (przynajmniej dla jakiejś części) równie długo co ty, dla tych, którzy budowali ten kraj od początku. Niech zostanie stworzony test wiedzy o kraju, którym chce się rządzić, żebyśmy potem nie wstydzili się za polityków, którzy nie wiedzą, kiedy było powstanie warszawskie, a o tym w stołęcznym getcie pewnie nawet nie słyszeli. Choćby takie rozwiązanie pomogłoby pozbyć się jednego z problemów. A przecież głupie pomysły to nie jest domena wyznawców jednej relgii czy mieszkańcó jednego zakątka świata.
Poza tym, chyba warto zwrócić uwagę na nas samych. Tak, jak my nie lubimy Cyganów czy Ukraińców, w większości nie lubi się Polaków na Wyspach Brytyjskich. Więc dlaczego nas to dziwi? Skoro tak bardzo nie chcemy obcych u siebie, to dlaczego z chęcią wchodzimy z buciorami do cudzego domu i jeszcze dziwimy się, że nikt nie podsuwa nam podnóżka, gdy zajmujemy czyjś fotel? Jest jedno słowo, które doskonale opisuje taki stan rzeczy. Brzmi ono HIPOKRYZJA. Zwłaszcza, kiedy słyszy się o niesamowitych czynach niektórych naszych rodaków za granicą. Czy chcemy być postrzegani przez pryzmat tego, że jeden matoł jechał pijany 130 na godzinę i sprzątnął przystanek? To może sami się nieco otworzymy, pamiętając, aby nie otwierać drzwi na oścież? Bo przecież każdy pies spuszczony ze smyczy dostaje świra.


Uff. Musiałam. Mam wrażenie, że z każdym dniem jest ciężej, jestem coraz mniej rozumiana i mniej mam ochotę słuchać tego, co mówią inni, bo przejmować się tym już dawno przestałam. Nie wiem, co musiałabym zrobić, aby zacząć patrzeć na świat tak optymistycznie, jak jeszcze choćby dwa lata temu. Chyba doskonale pasują tu słowa piosenki Nelly Furtado:
<<All I know
Is everything is not as it's sold
But the more I grow the less I know
And I have lived so many lives
Though I'm not old
And the more I see, the less I grow
 The fewer the seeds the more I sow>>

W następnym poście postaram się już wrzucić Prypeć. Słowo.


P.S. Naprawdę, to tylko wylanie mojej frustracji. Staram się nie generalizować, ale wiem, że w ten sposób łatwiej zadziałać na emocje. Mam nadzieję, że nie wywoła to żadnych ataków na moją osobę, gdyż sama nie chciałam nikogo urazić.